TechLife devBlog

Rippowanie muzyki z Last.fm

Internet 29th Nov 2008

Aktualnie w polskim prawie nie ma przepisu zabraniającego nagrywania audycji radiowych. Oznacza to, że całkowicie legalnie możemy wejść w posiadanie sporych zbiorów muzyki. Nie każde radio jednak gra to czego chcielibyśmy słuchać. I tu pojawia się Last.fm – radio, które zna nasz gust i gra to co lubimy. Tylko jak teraz dobrać się do tej muzyki?

Odpowiedzią jest program TheLastRipper. Małe ale skuteczne narzędzie, pożerające adresy typu lastfm://. Wystarczy wskazać mu katalog, do jakiego ma rippować muzykę oraz stację.

Rezultatem działania TheLastRippera będą utwory znajdujące się w ładnie nazwanych katalogach (wg. schematu wykonawca > album > utwór) oraz pobrane okładki albumów w trzech rozmiarach.

Trzy rozmiary okładek mogą przeszkadzać. Np. mój QuodLibet przy odtwarzaniu utworu wybiera akurat najmniejszą okładkę co nie wygląda najlepiej. Ale łatwo można temu zaradzić. Wystarczy w katalogu z muzyką utworzyć skrypt zawierający:

find ./ -type f \( -name "SmallCover.jpg" -o -name "MediumCover.jpg" \) -delete

który usunie małe i średnie okładki z wszystkich podkatalogów.

Użytkownicy Archa aby pobrać pogram mogą skorzystać z aktualnego PKGBUILDa, który zamieszczam poniżej, ponieważ ten obecnie znajdujący się w AUR jest przestarzały.

PKGBUILD for version 1.1.1
pkgname=thelastripper
pkgver=1.1.1
pkgrel=1
pkgdesc="A Last.FM Ripper"
arch=('i686')
url="http://thelastripper.com/"
license=('GPL')
depends=('gnome-desktop-sharp' 'gnome-icon-theme')
makedepends=('pkgconfig')
source=("http://thelastripper.googlecode.com/files/$pkgname-$pkgver.tar.gz")
md5sums=('9a8653cc0cf450077b599cb8988ba8a3')
build() {
export RSVG_SHARP_20_CFLAGS="/usr/share/rsvg2-sharp/2.0/rsvg2-api.xml"
export RSVG_SHARP_20_LIBS="/usr/lib/mono/rsvg2-sharp-2.0/rsvg2-sharp.dll"
cd $startdir/src/$pkgname-$pkgver
# Bypass GMCS and fakeroot bug
mkdir -p $startdir/src/$pkgname/.wabi
export MONO_SHARED_DIR="$startdir/src/$pkgname/"
./configure --prefix=/usr
make || return 1
make DESTDIR=$startdir/pkg install
}

Załącznik 1 - lista adresów last.fm

  • lastfm://user/$username/personal
  • lastfm://user/$username/playlist
  • lastfm://artist/$artistname or lastfm://artist/$artistname/similarartists
  • lastfm://globaltags/$tag
  • lastfm://group/$groupname
  • lastfm://user/$username/neighbours
  • lastfm://user/$username/recommended/100
  • lastfm://play/tracks/$trackid,$trackid,$trackid

Komentarze z jogger.pl

kutek 29.11.2008 / 12:00

Wrzuć to do AUR, jeśli możesz. ;-)

trójkąt 29.11.2008 / 12:02

Jest w AUR, ale w komentarzu. Swoją drogą szkoda, że tylko opiekunowie mogą zmieniać PKGBUILDy.

Grzegorz 29.11.2008 / 14:00

A jak prezentuje się jakość tak zgrywanych utworów?

trójkąt 29.11.2008 / 14:04

Bitrate: 128 kbps. Standardowe mp3.

Grzegorz 29.11.2008 / 14:06

Powiem szczerze, że standardowo koduję od 192 kbps vbr w górę :]
Ale program i tak się przyda, dla pojedynczych (a niedostępnych) kawałków.

Breffa 29.11.2008 / 14:07

Dobre :). Szkoda, ze scroblinguje odsluchane kawalki :/

@Grzegorz: http://tnij.org/cfsl

trójkąt 29.11.2008 / 14:15

Scroblinguje bo to to samo, jak byś słuchał radia.

Breffa 29.11.2008 / 14:16

no nie mozliwe… w oryginalnym kliencie ( i nie tylko) mozna sluchac radia bez scroblingu. Przycisk „skip” u was dziala?

trójkąt 29.11.2008 / 15:00

Skip działa tylko w takiej formie, że utwór się nie rippuje.

skkf 29.11.2008 / 20:28

U mnie działa, przerzuca do kolejnego utworu, a do ripowania założyłem sobie drugie konto ;)

oggy 30.11.2008 / 12:27

Niby wszystko ładnie, ale czy na pewno legalnie? Kwestia tego, czy w razie ew. problemów z prawem policja/sąd potwierdzi legalność.

Hoppke 30.11.2008 / 14:07

Z tego co wiem jeszcze nie zdelegalizowano nagrywania programów które oglądasz w TV albo odsłuchujesz przez radio. Jak długo tego nie rozpowszechniasz, to nikt nie ma podstawy prawnej by się przyczepić.

oggy 30.11.2008 / 19:04

No tak, tylko jak udowodnić, że muzyka jest zgrana z radia, a nie ściągnięta z innego źródła.
O to mi chodzi.

Hoppke 30.11.2008 / 20:35

Możesz zrobić np. demonstrację zgrywania z radia. Ripper poza tym dodaje swój komentarz do tagów MP3 — można to IMO potraktować trochę jak np. logo stacji TV na kasecie z filmem. Poza tym last.fm wie, że słuchałeś tej muzy u nich. No i można zawsze ściągnąć powtórnie i porównać z lokalną kopią.

Ale czy to tak naprawdę realny problem?

q84_fH 30.11.2008 / 21:03

Przydatne. Mogę sobie zgrać na odtwarzacz trochę nowej, ciekawej muzyki. Brakowało mi tego.

Zal 30.11.2008 / 21:11

Największym problemem jest udostępnianie (tj. gdyby nagrania miały być puszczone w obieg) oraz pobieranie z nielegalnych źródeł. Te dwie rzeczy można najłatwiej wykryć i głównie to się ściga. I to też nie jest ścigane „z urzędu”.

Resztą bym się nie przejmował.

skkf 30.11.2008 / 21:11

Ale on się nie pyta jak to wykryć, tylko jak udowodnić, że są legalne?

Zal 30.11.2008 / 21:14

Chyba czegoś nie rozumiecie – to Policja musi udowodnić, że coś jest nielegalne. Istnieje domniemanie niewinności.

Wystarczy, ze ktoś zgubi paragon na komputer i… należałoby udowadniać, że jest się jego pełnoprawnym posiadaczem? :P

Hoppke 30.11.2008 / 21:50

Ha. A to dosyć delikatny temat potrafi być.

Bo o ile nikt nie domaga się raczej rachunków za komputer, o tyle ze zgubienia opakowania/licencji/hologramu do oprogramowania w praktyce trzeba się ostro tłumaczyć. Ale tu ma to sens, bo w przypadku softu to właśnie świstek licencyjny jest tym, za co się płaci i co kupuje.

Biały 01.12.2008 / 12:21

Hoppke, a do czego jest Ci konkretnie potrzebny świstek licencyjny? Ja myślałem, że jak się kupuje program, to po to, żeby go używać, a nie po to, żeby mieć świstek. Nie oszukujmy się – świstek służy tylko do kontrolowania nabywcy, to jest dokładnie tak, jakbyś kupując spodnie musiał mieć zawsze w kieszeni paragon na nie – bo inaczej będzie domniemanie, że za nie nie zapłaciłeś. :]

Nie ma żadnego powodu (poza bezczelnością tzw. „właścicieli intelektualnych”), by w przypadku muzyki czy oprogramowania nie obowiązywało domniemanie niewinności.

Hoppke 01.12.2008 / 13:19

@Biały: „Ja myślałem, że jak się kupuje program, to po to, żeby go używać,
a nie po to, żeby mieć świstek”

Gdy kupujesz bilet PKP, to zwykle dlatego, że chcesz z punktu A dojechać do B. Oczywiście, że bilet służy tylko i wyłącznie do kontrolowania nabywcy, ale jest to jedyny sposób by móc odróżnić ludzi, którzy zapłacili za usługę od ludzi, którzy jadą na gapę.

Kupując bilet na film w kinie kupujesz tylko prawo do obejrzenia filmu. Nie kupujesz kina, nie kupujesz filmu, musisz się godzić na ograniczenia wymuszane przez kino (np. zakaz wnoszenia alkoholu, nagrywania filmu kamerą/komórką itp.).

Kupując soft kupujesz tylko bilet na jego używanie. Tym biletem jest licencja właśnie. Nie masz biletu, to płacisz karę/opuszczasz salę/wysiadasz na najbliższym przystanku. Kupowanie softu (jako softu) występuje dość rzadko — ot, np. gdy Sun kupił MySQL czy VirtualBoxa.

Dlatego też gdy „kupujesz soft w sklepie”, to nabywasz jedynie licencję. I dlatego też twórca softu może wymuszać dodatkowe warunki, np. „możesz używać naszego oprogramowania tylko na jednym komputerze”, „nie możesz używać programu w celach zarobkowych” itp.

I dlatego też ew. kontroli nie obchodzą nośniki, z których instalowałeś soft — jak długo posiadasz licencję, to możesz sobie soft instalować nawet z płytek kupionych na stadionie.

Dyskusja o tym, czy taki stan jest zdrowy/normalny/„uczciwy” to już zupełnie inna bajka — wolne oprogramowanie itp.

PS: Kupując spodnie nabywasz dużo więcej praw — możesz np. te spodnie rozpruć by dowiedzieć się jak producent je zszył. Możesz je pożyczać dowolnej liczbie osób. Możesz nosić je prywatnie i w pracy. Możesz je odsprzedać w całości lub w kawałkach. Możesz wyjechać w nich do USA i tam je nosić. A jeśli dostaniesz wysypki bo barwnik był toksyczny, to producent ponosi odpowiedzialność.
W przypadku softu masz dużo mniejsze prawa, bo też płacisz za co innego.

mrto 01.12.2008 / 15:25

@Hoppke
Brawo. Prosto i łopatologiczne. Niestety wielu nabywców nie ma świadomości co kupuje.

Biały 02.12.2008 / 12:42

@Hoppke:
Jak dostaję bilet w kasie PKP, albo bilet w kinie, albo kwit na spodnie oddane do pralni, albo skipass pod wyciągiem, to owszem, chodzi o ten kwitek, bo istotą zakupu jest jakieś zobowiązanie złożone mi przez sprzedawcę. Umówiliśmy się, że zostanę przewieziony do Szczecina, albo pokaże mi się film, albo zwróci mi się moje czyste spodnie, albo zostanę wwieziony na górę. W takich przypadkach chcę mieć kwit, bo chcę przy jego pomocy coś od kogoś wydębić.

Gdy jednak otrzymuję w sklepie młotek, spodnie, książkę, płytę z nagraniem muzycznym czy program komputerowy, to wyszedłszy ze sklepu, niczego już od sprzedawcy nie chcę (poza serwisem gwarancyjnym, na który, owszem, mam inny kwit). Ja chcę wbijać młotkiem gwoździe, nosić spodnie, czytać książkę, posłuchać muzyki i uruchomić program. Nie mam żadnej potrzeby w tych przypadkach – w przeciwieństwie do tych poprzednich – przedstawiać komukolwiek jakichkolwiek kwitów. Sam sobie wbiję ten gwóźdź, dziękuję bardzo.

Owszem, można by skonstruować taki dziwaczny system, w którym kupując młotek, nie kupowałbym młotka, tylko „licencję na wbijanie gwoździ”, a kupując książkę – „licencję na czytanie”. W takim systemie mógłbym znaleźć gdzieś młotek, ale nie miałbym prawa wbić nim gwoździa. Mógłbym znaleźć książkę, ale wówczas nie miałbym prawa jej czytać. Można więc też twierdzić, że gdy kupiłem program, to w zasadzie nie kupiłem narzędzia, którego chcę użyć (choć tak jest w istocie), tylko „licencję na używanie” tego narzędzia. Ale ja nie potrzebuję tej licencji. Ja potrzebuję narzędzia.

Różnica jest kluczowa. Jeśli chcę pojechać pociągiem, potrzebuję kwitu, bo potrzebuję, żeby ktoś mnie gdzieś przewiózł. Mam kwit na coś, co mam dopiero otrzymać – usługę. Jeśli zaś chcę użyć młotka albo programu, to żaden kwit nie jest mi potrzebny, bo ja już mam wszystko, czego potrzebuję – komputer i program, gwóźdź, deskę i młotek.

Tak więc jeśli kupuję książkę, to kupuję książkę – egzemplarz dzieła – a nie „licencję na czytanie”. Jeśli kupuję płytę, to kupuję egzemplarz zapisu dźwiękowego, a nie „licencję na słuchanie”. Jeśli kupuję program, to kupuję również egzemplarz pewnej informacji.

Korzystanie z egzemplarzy dzieł jest ograniczone przede wszystkim prawem autorskim (dlatego nie wolno mi zacząć kopiować i sprzedawać płyty z muzyką, albo używać programu na dwóch komputerach), a nie żadnymi „licencjami” (nie potrzebuję żadnej licencji, żeby przeczytać dowolną książkę, jaka mi wpadnie w ręce), zaś fakt, że producent programu technicznymi środkami narzuca mi umowę (zwaną dla niepoznaki „licencyjną”, choć żadnej licencji mi ona w istocie nie udziela), na którą muszę się zgodzić, zanim zacznę go używać, to już jest inna historia.

trójkąt 02.12.2008 / 13:23

W odniesieniu do prawa autorskiego to jedyny przepis, mniej więcej powiązany z tematem, brzmi:

Rozdział 3
Treść prawa autorskiego
Dozwolony użytek chronionych utworów
Art. 23. 1. Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. Przepis ten nie upoważnia do budowania według cudzego utworu architektonicznego i architektoniczno-urbanistycznego.
2. Zakres własnego użytku osobistego obejmuje krąg osób pozostałych w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.

Hoppke 02.12.2008 / 14:31

„Ale ja nie potrzebuję tej licencji. Ja potrzebuję narzędzia.”

Serio?

Chodzi mi o rozróżnienie „chcę mieć młotek” a „chcę powiesić obraz, więc muszę wbić coś w ścianę, a to najwygodniej by mi się młotkiem zrobiło”.

Biały 02.12.2008 / 14:35

@Hoppke,
Rozumiem. Ale „potrzebuję młotka” niekoniecznie oznacza „chcę posiadać młotek”, raczej: „potrzebuję wziąć młotek do ręki i użyć go do wbicia gwoździa”.

Mogę sobie ten młotek zrobić sam, mogę go pożyczyć, mogę kupić. Dla mnie istotne jest to, że nawet jeśli tylko pożyczam młotek na popołudnie od sąsiada, to potrzebuję właśnie młotka, a nie jakiejś „licencji”.

(Jeśli sąsiad mi nie ufa, to raczej on ode mnie potrzebuje kwitu, że młotek oddam wieczorem.)

Hoppke 02.12.2008 / 14:51

„Dla mnie istotne jest to, że nawet jeśli tylko pożyczam młotek na popołudnie od sąsiada, to potrzebuję właśnie młotka, a nie jakiejś „licencji”.”

No to widzę, że nie możesz w żaden sposób zaakceptować, że programy są tak naprawdę niematerialne.

Kupuję sobie np. gry na Steamie. Wygodne to, szybkie. Przeglądam katalog online, wrzucam do koszyka, płacę kartą. Klient Steama pobiera coś i instaluje mi grę na komputerze, ja klikam tylko w „Play” i gram. Ani razu w trakcie całego procesu nie trzymam niczego nowego w ręku. Nie mam klasycznego nośnika. W sklepie dostajesz oczywiście pudełko, książeczkę, płytki CD itp. Ale to tylko dodatki — jak pokazuje Steam można „sprzedawać gry” i bez nich.

Raczej nigdy nie będziesz mógł traktować softu jak młotka… fabrycznego młotka nie skopiujesz wiernie bez zreplikowania jego linii produkcyjnej, podczas gdy soft wyprodukowany przez tysiące programistów można skopiować idealnie minimalnym kosztem we własnym domu. Jak widać soft się mocno różni od młotków.

Biały 02.12.2008 / 15:08

„No to widzę, że nie możesz w żaden sposób zaakceptować, że programy są tak naprawdę niematerialne.”

Ale dla mnie to nie ma znaczenia, czy są materialne. Jeśli kupuję książkę (czyli egzemplarz treści), to nie ma dla mnie znaczenia, czy jest ona kupką papieru wielkości cegły, czy liczbą przesyłaną przez sieć. Ja do korzystania z książki potrzebuję tylko jej treści, utrwalonej w taki czy inny sposób.

Polemizowałem z Twoim twierdzeniem, że „świstek licencyjny jest tym, za co się płaci i co się kupuje”. Jeśli kupuję książkę (na papierze lub w pliku) albo program (w pudełku lub w pliku), to kupuję i płacę za egzemplarz informacji (powieść lub kod wykonywalny). Fakt, że do tego jest dołączany świstek licencyjny, który jakoby mam obowiązek posiadać i okazywać na żądanie, żeby udowodnić swoją niewinność, nic mi nie daje, a co najwyżej przeszkadza. To nie jest coś, za co chcę płacić i co jest mi potrzebne – to środek kontroli narzucony mi przez sprzedawcę.

Opór wobec narzucanych uczciwym ludziom upierdliwych środków kontroli jest zrozumiały. Argumentacja, że środki kontroli są w istocie tym upragnionym towarem, nie jest zrozumiała.

Nie potrafiłbym się jakoś cieszyć, że z zakupioną książką otrzymywałbym karteczkę z napisem, że zezwala mi się na jej przeczytanie, którą to karteczkę miałbym obowiązek mieć przy sobie zawsze, gdy ktoś mnie tylko przyłapie na czytaniu. I nie sądzę, żebym dał sobie łatwo wmówić, że właśnie ta karteczka jest tym, za co zapłaciłem i co kupiłem.

I to owszem, również w obliczu techniki sprowadzającej koszty kopiowania książek (młotków, desek, hamburgerów) praktycznie do zera.

Króliczek 02.12.2008 / 16:17

Porównywanie praw autorskich do książki i do programu komputerowego ma się jak piernik do wiatraka, bo w ustawie o Prawie autorskim… stoi wyraźnie, że przepisy o dozwolonym użytku, które dotyczą np. książek utworów nie mają zastosowania do programów. O programach jest gdzie indziej w tej ustawie i trochę inaczej

a co do Policji-może i nie udowodnią ostatecznie winy, ale twardy dysk na kilka tygodni zatrzymają w celu przebadania jeśli zachodzi wątpliwość co do legalności. a po co…

trójkąt 02.12.2008 / 16:25

Amen.

Biały 03.12.2008 / 11:57

Cóż, w zasadzie nie pozostaje mi nic innego, jak przeprosić i przyznać rację. :)

Istotne jest tu nie rozróżnienie między „materialnym” a „niematerialnym” (bo powieść czy muzyka jest tak samo niematerialna, jak program), ale podane wprost rozróżnienie ustawowe, które posiadaczowi książki daje prawo do jej czytania (Art. 23), ale nie daje posiadaczowi programu prawa do jego uruchomienia (art. 77).

Ale swoją drogą jest to nienormalne – płacić za specjalny kwit uprawniający mnie do zdjęcia z mojej półki mojego własnego egzemplarza jakiegoś utworu (bo przecież posiadam egzemplarz utworu) i użycie go w moim domu na moich urządzeniach. :]

atopos 10.05.2009 / 11:18

Zainstalowałem thelastripper na moim Debianie Lenny i progamik uruchamia się, owszem, mogę wybierać stacje ale po wciśnięciu „Tune in” kompletnie nic się nie dzieje, „not recording”. Chyba nikt nie spotkał się z takim problemem, bo szukałem w googlach po polsku i angielsku i nikt się nie skarżył....



Komentarze